Jest w nim wiele błędów, moim zdaniem trochę niezrozumiale i za szybko toczy się akcja, ale mimo to go dodaję.
Miłego czytania :)
____________________________________________________________________________
,,Mam już
tego serdecznie dosyć… Nie mam siły, aby
ciągnąć to dalej… Moje życie straciło swój sens i chcę je zakończyć…”
Drżącymi
dłońmi zapisałem tekst na małej karteczce i zostawiłem ją na stole. Po raz
ostatni omiotłem wzrokiem mieszkanie moje i Louis’a, w którym obecnie zostałem
tylko ja. Ale już niedługo się to zmieni, a apartament zostanie pusty.
Natomiast ja będę z Tobą, Lou… Już na zawsze…
Sięgnąłem do
barku po butelkę wódki. Następnie skierowałem się do kuchni i z apteczki
leżącej w szufladzie wyciągnąłem opakowanie tabletek nasennych. Poszedłem do
łazienki. Nie zamknąłem drzwi na klucz, bo po co? I tak nikt nie będzie mnie
szukał. Nikt mnie nie powstrzyma. Stanąłem przed lustrem i zaświeciłem małą
lampkę która nad nim wisiała. Światło poraziło moje oczy i oświetliło twarz.
Wyglądałem tragicznie. Splątane, rozczochrane loki opadały Mi na czerwone i
spuchnięte od ciągłego płaczu oczy. Byłem blady jak ściana, a na policzkach ani
śladu różowych rumieńców, które Louis tak kochał. Usta miałem spierzchnięte i
spękane,. Wyglądałem jak wrak człowieka. Zawsze byłem szczupły, ale teraz kości
wprost przebijały się przez szarą, splamioną łzami koszulkę. Wysypałem na dłoń
kilka tabletek. Wpatrywałem się w nie przez łzy kilka chwil. Chciałem to
zrobić. Chciałem umrzeć. Chciałem być z Louis’em!
Wziąłem
białe kulki do ust i popiłem ohydną, gorzką wódką. Z szufladki pod umywalką
wyjąłem żyletkę i usiadłem w kącie łazienki nadal zalewając się łzami. Po raz
ostatni zacząłem przypominac sobie, co spowodowało mój obecny stan…
*Retrospekcja*
-Pod Moim
dachem nie ma miejsca na takie cioty jak Ty! – krzyczał ojczym plując Mi w
twarz. – Nie będę trzymał w domu pedała!
Spojrzałem
na Jego czerwoną od złości twarz. Łzy cisnęły Mi się do oczu, ale nie
pozwoliłem im wypłynąć. Musiałem pokazać, że jestem twardy. Ale kiedy
napotkałem jego spojrzenie, przepełnione nienawiścią, mimowolnie po Mojej
twarzy spłynęło kilka słonych kropli.
-jesteś
słaby, jak zawsze… - syknął ojczym przez zęby.
-Na tyle
silny, aby przyznać się do odmienności. – odpowiedziałem.
-W tym domu
nie ma miejsca dla odmieńców takich jak Ty! – krzyknęła mama, a Moje serce
rozpadło się na milion drobnych kawałków. Myślałem, że Ona wstawi się za Mną, a
jednak… Myliłem się.
Rzuciła Mi
pod nogi duży, niebieski plecak.
-Za pół
godziny ma Cie tu nie być – dopowiedział ojczym. Byłem w szoku. Wyrzucili Mnie z domu tylko dlatego, że byłem
innej orientacji. Pomimo to zacisnąłem zęby i poszedłem się spakować. Tak jak powiedzieli, po trzydziestu minutach
już Mnie nie było.
****
Błąkałem się
po ulicach Londynu. Prawda była taka, ze nie miałem pojęcia gdzie pójść.
Wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do jedynej osoby, która mogłaby mi pomóc.
-Louis? To
ja, Harry. Potrzebuję Twojej pomocy…
*Koniec
retrospekcji*
Ta… Wtedy
zaczęło się układać. Zamieszkałem u Louis’a, a On zaakceptował Mnie jako
jedyny. Przecież sam był gejem. Zerwałem kontakty z mamą i ojczymem. Jedynie
czasami rozmawiałem z siostrą, która przebywała w Nowym Jorku u swojego
chłopaka. Wszystko stopniowo zaczęło się układać. Ja i Louis… Zaczynaliśmy czuć do siebie cos więcej…
Zaczęło się na niewinnym pocałunku, a skończyło na wspólnie spędzonej nocy.
Zaczęliśmy ze sobą chodzić po kilku tygodniach. Zakochałem się w Nim z wzajemnością.
Wszystko było cudownie, aż do tego strasznego wypadku, który wszystko zmienił…
*Kolejna
retrospekcja*
-Hazz,
zobacz! – krzyknął Lou wskazując na stado gołębi – Keviny!
Roześmiałem
się głośno. Kochałem tą Jego dziecinność. Szliśmy przez miasto trzymając się za
ręce. Ignorowaliśmy zdegustowane spojrzenia innych przechodniów. Ja kochałem
Louis’a, On kochał Mnie. Tylko to się liczyło.
- Widzę,
kochanie. – cmoknąłem go w usta – Chodź, kupimy sobie jakieś lody albo koktajl
– powiedziałem wskazując na kafejkę, od której dzieliła Nas ruchliwa ulica.
- Dobrze,
chodźmy! – powiedział wesoło Lou. Weszliśmy na drogę, która wydawała się być,
jak na razie, pusta. Louis hopsał wesoło kilka kroków przede mną. Wtedy zza
zakrętu wyjechało rozpędzone BMW…
- Uważaj! –
krzyknąłem. Jednak na nic się to nie zdało. Auto wjechało w Niego z zawrotną
prędkością. – Louis!
Podbiegłem
do Niego, a kierowca wyszedł z auta i zaczął się tłumaczyć.
- Niech pan
zadzwoni po pogotowie! – krzyknąłem – Lou, kochanie, popatrz na Mnie! Nic Ci
nie jest? Louis, kotku, nie rób Mi tego, proszę! – mówiłem przez łzy. Trzymałem
Go mocno w objęciach, a krew płynąca z Jego głowy brudziła mi rękę.
- Kocham
Cię, Harry… Najbardziej na świecie… Nie zapomnij o tym… - wyszeptał ostatkami
sił.
- Proszę,
nie… - szepnąłem i złożyłem ostatni pocałunek na Jego ustach.
Nie przeżył.
Umarł w Moich ramionach.
*Koniec
retrospekcji*
Po Moich
policzkach spłynęły kolejne potoki łez. Bez opamiętania zacząłem połykać
kolejne tabletki. Kiedy się skończyły, ująłem w dłoń żyletkę. Płacząc,
kreśliłem na nadgarstku kolejne litery. Krwawy napis ,,Louis” zdobił miejsce
pod wewnętrzną stroną Mojej dłoni. Łzy zaczęły mieszać się z krwią, a Mi
zrobiło się jeszcze bardziej słabo. Powieki same zaczęły opadać.
-Kocham Cię,
Louis… Już niedługo się spotkamy… - wyszeptałem ostatkami sił i zasnąłem,
odchodząc z tego okropnego, bezlitosnego świata…
.***
Obudził Mnie
delikatne podmuch wiatru. Uniosłem powieki i spostrzegłem zdziwiony, że
znajduje się w jakimś lesie, w którym nigdy wcześniej nie byłem, a wygodne
,,łóżko”, na którym spałem, okazało się być puszystym, zielonym mchem.
Podniosłem się powoli do pozycji siedzącej. Wtedy wspomnienia uderzyły we mnie
niczym grom z jasnego nieba. Co tu robiłem, skoro byłem martwy?! Przecież
podciąłem sobie żyły, a na dodatek przedawkowałem tabletki i umarłem.
Zacząłem
rozglądać się wokół.
Byłem
otoczony wysokimi drzewami, krzewami i ogólnie zielenią. Promienie słoneczne
przebijały się przez korony drzew, oświetlając poszczególne miejsca. Spojrzałem
na swoje ręce.
Były blade,
prawie białe, a na nadgarstku nadal widniało dzieło mojego autorstwa. Tyle że
teraz nie sączyła się z niego krew.
Następnie
moją uwagę przykuły rzeczy, w które byłem ubrany. Białe rurki i nieskazitelna,
tego samego koloru koszulka. Nie przypominałem sobie, żebym posiadał takie
ciuchy.
Wtedy
dopiero do Mnie dotarło. Byłem już w TYM LEPSZYM świecie. Ale dlaczego sam? I
gdzie jest Louis?
Wstałem, aby
się rozejrzeć. Spacerowałem w kółko, aż znalazłem napis na korze jednego z
drzew.
Widniało tam
kilka wyrytych liter, układających się w słowa ,,Szklany Zamek”. Pod tym
zwrotem można było zobaczyć strzałkę, która zwrócona była w lewą stronę.
Odruchowo wsadziłem ręce do kieszeni i zacząłem iść we wskazanym kierunku.
Trzymając dłoń w prawej kieszonce spodnim, natknąłem się na zwiniętą
niechlujnie karteczkę. Wyciągnąłem ją i rozwinąłem, będąc ciekawym, co może być
na niej napisane.
-Drogi
Harry, Szklany Zamek czeka na Ciebie z niecierpliwością. Podążaj za głosem
serca, a na pewno go odnajdziesz… - odczytałem głośno tekst i wpatrywałem się w
Niego przez dłuższą chwilę. Przypomniałem sobie opowieści mojej zmarłej babci,
która opowiadała Mi i Gemmie opowieści o Szklanym Zamku który czeka na dobrych
ludzi po śmierci. Wtedy wydawało mi się to głupie, ale teraz wierzyłem w to
całym sercem. Skoro ten cały ,,Szklany Zamek” na Mnie czeka, to jest tam też
Louis. I On też na mnie czeka…
.***
Anne
zapukała do drzwi mieszkania jej syna i jego zmarłego przyjaciela. Po dwóch
miesiącach chciała chociaż dowiedzieć się, czy wszystko w porządku z Harry’m.
Znała także Louis’a Tomlinson’a bardzo dobrze. Jego mama jest jej najlepszą
przyjaciółką. A przynajmniej kiedyś była…
Zapukała do
drzwi, a kiedy dłuższy czas nikt nie otwierał, zaczęła nerwowo tupać stopą o
podłoże.
- Harreh,
jesteś tam? – spytała nadal pukając w drzwi. Brak jakiejkolwiek reakcji.
Zdenerwowana pociągnęła za klamkę. Otwarte. Weszła do mieszkania cicho. –Harry?
Hazza? Synku, gdzie jesteś? – wołała przeszukując pokoje. Wszędzie pusto.
Skierowała się w stronę łazienki. Otworzyła drzwi i zamarła. W kącie leżał
Harry. Martwy. Obok niego leżała
półpełna butelka wódki, puste opakowanie po tabletkach nasennych i żyletka. Z
jego lewego nadgarstka wypłynęła szkarłatna krew, a której obecnie leżała ręka.
- Synku,
Boże! - Anne podbiegła do niego i zaczęła
głaskać włosy - Harry, proszę! Obudź
się! – szeptała drżącą dłonią wystukując na klawiaturze telefonu numer na
pogotowie. Ale żaden lekarz już by nie pomógł.
Harry Styles
nie żył już przeszło 3 dni.
.***
Szedłem
przez ten las już bardzo długo i nie widziałem nic nowego. Byłem już trochę
zmęczony, ale coś kazało mi iść nieprzerwanie naprzód i nie zatrzymywać
się. Nie miałem pojęcia skąd, ale moje
nogi same wiedziały gdzie iść. Jakby miały jakiegoś GPS-a czy coś w tym stylu.
Nagle w oddali zobaczyłem coś, co przypominało… tunel? Uniosłem brwi zaskoczony.
Ten mały, upierdliwy głosik kazał mi kierować się w jego stronę. Tak też
zrobiłem. Jednak po 15 minutach zmęczenie wzięło górę. Usiadłem na miękkim mchu
i opierając się o pień drzewa, zamknąłem oczy…
.***
- Johannah,
proszę, porozmawiaj ze Mną! – krzyczała Anne uparcie pukając w drewniane drzwi
i zalewając się łzami. Odkąd pani Tomlinson dowiedziała się, jak postąpiła jej
BYŁA przyjaciółka w stosunku do syna, przestała z Nią rozmawiać. A odkąd jej jedyny
syn umarł, całkowicie zamknęła się w sobie.
- Mama nie
chce z panią rozmawiać. – Anne usłyszała zza drzwi głos Charlotte.
- Lottie,
słonko, proszę, wpuść mnie, to ważne! – błagał mama Harry’ego. Odpowiedziała
jej cisza, ale po kilku chwilach Lott otworzyła cicho.
- Mama jest
w pokoju na górze, wątpię aby… - jednak Anne nie dała dziewczynie dokończyć i
poszła na piętro. Zapukała do drzwi i weszła prawie bezgłośnie.
- Jay… -
wyszeptała patrząc na załamaną kobietę…
- Co Ty tu
robisz?! Wyjdź! – uniosła się Johannah patrząc na Anne z odrazą w oczach.
- Wiem, że
nie chcesz ze Mną rozmawiać, ale przyszłam tylko powiedzieć, ze… Że Harry nie
żyje. – mówiła pani Cox, zanosząc się płaczem. – Znalazłam go martwego we
wspólnym mieszkanie Jego i Lou dwa dni temu. Podciął sobie żyły żyletką i zażył
środki nasenne. Chciałam zaprosić Cię na pogrzeb… - powiedziała wciąż patrząc
na zdruzgotaną Johannah.
- Ale… Jak
to? – wyszeptała Jay przykładając dłoń do ust. Jej oczy wypełniły się łzami.
- Miał na
nadgarstku wycięte imię ,,Louis’… Myślę, że nasi synowie byli ze sobą i kiedy
Lou odszedł… - Anne zacisnęła powieki. – To wszystko moja wina… - wyszeptała
rozpłatując się jeszcze bardziej .
Pani
Tomlinson podeszła do załamanej matki Harry’ego i przytuliła ją do siebie.
- I Louis’owi
i Harry’emu jest teraz lepiej… - szepnęła we włosy Anne i również zaniosła się
szlochem…
.***
Nie wiem
kiedy się obudziłem, ale najprawdopodobniej spałem dosyć długo. Z naładowaną
baterią ruszyłem dalej. Szedłem w stronę tajemniczego tunelu, który był coraz
bliżej. Po jakichś 5 minutach byłem na miejscu. Omiotłem spojrzeniem długi,
ciemny korytarz z małym światełkiem w oddali. Niepewnie wszedłem tam i
kierowany upierdliwym głosem serca, szedłem coraz dalej i dalej. Tunel zdawał
się nie mieć końca, ale nadal zmierzałem do tego światła daleko przede mną.
Wsadziłem ręce do kieszeni białych rurek i pomyślałem o tym, że Louis gdzieś
tam jest i czeka na mnie… Mimowolnie uśmiechnąłem się. Przypomniałem sobie nasz
pierwszy pocałunek…
*Retrospekcja*
-Sto lat,
LouLou! – krzyknąłem wchodząc do sypialni, w której BooBear smacznie spał.
- Louis,
pobudka! Dzisiaj Twoje urodziny! I wigilia, trzeba wszystko przygotować! –
mówiłem podniesionym, wesołym głosem. Tomlinson odpowiedział mi zaspanym i
stłumionym przez poduszkę jękiem.
- Hmm…
Widzę, że nie mam wyjścia i sam muszę Cię rozbudzić! – zachichotałem i wlazłem
mu na łóżko, usadawiając się nie Jego biodrach okrytych kołdrą. Nachyliłem się
nad Nim chcąc obdarować policzek Louis’a przyjacielskim buziakiem na dzień
dobry. Zawsze tak robiliśmy i nie widzieliśmy w tym nic nieodpowiedniego.
Jednak Lou wybrał zły moment na odwrócenie twarzy w moją stronę, wskutek czego
Moje usta nakryły Jego własne. Szybko oderwałem się od zszokowanego chłopaka.
- Ja…
Przepraszam, nie chciałem… - już miałem się tłumaczyć, ale BooBear przerwał mi.
- Hazz?
Pewnie zabrzmię głupio i weźmiesz mnie za debila, ale proszę… Mógłbyś zrobić to
jeszcze raz?…
*Koniec
retrospekcji*
Teraz
kroczyłem przez ciemny tunel z wielkim bananem na twarzy. To było jedno z
najlepszych i najprzyjemniejszych naszych wspomnień. Pamiętam, że później
całowaliśmy się jak opętani, godzinę później byliśmy już parą, a wieczorem
zrobiliśmy TO w moim łóżku.
*Kolejna
retrospekcja*
Nawet nie
wiem kiedy, ale doszedłem do końca tunelu. Oślepiło Mnie rażące słońce, więc
zakryłem oczy dłońmi. Kiedy je otworzyłem, zobaczyłem ze jestem na zielonej,
porośniętej przeróżnymi kwiatami polanie. Zacząłem rozglądać się wokół i
jedyne, co Mnie zaciekawiło, to dosyć wysoka górka, jakieś 20 metrów przede
mną. Wydawało mi się, że widzę za Nią jakby czubek… Wieży?!
Wtedy w
mojej głowie odezwał się ten głos, który kazał mi wyjść na górę i sprawdzić, co
się za Nią znajduje. Puściłem się więc pędem, wywracając się po drodze wiele
razy na miękkie podłoże i mając z tego niezłą radochę. Kilka chwil później
stałem na pagórku i ze łzami w oczach obserwowałem się malujący w oddali SZKLANY
ZAMEK.
-On naprawdę
istnieje… - wyszeptałem sam do siebie, zanim w biegu rzuciłem się do odległego
o jakieś 600 metrów celu mojej ostatniej podróży…
.***
Anne i
Johannah przez łzy obserwowały, jak trumna z ciałem Harry’ego zostaje zakopana
w ziemi. Obydwie zanosiły się płaczem i mamrotały pod nosem niezrozumiałe
słowa.
- Żegnaj,
synku… - szepnęła Anne obserwując, jak dół z trumną zostaje zasypany. Jay
przytuliła do siebie zdruzgotaną kobietę. Dobrze wiedziała, co teraz odczuwa.
.***
Jak
szaleniec wbiegłem w stronę ogromnej budowli, potykając się o własne nogi.
Zauważyłem, że przede mną kilka innych osób, a właściwie duchów, również
zmierza w stronę pałacu. W końcu, po dzikim i długim biegu, stanąłem przed
bramą pięknego, okazałego, ogromnego i połyskującego w świetle słońca szklanego
zamku. Po moich trupiobladych policzkach spłynęło kilka łez szczęścia. Coś
zaszeleściło w mojej kieszeni. Wyciągnąłem zwiniętą kartkę, na której obecnie
widniał napis: ,,Witaj w domu, Harry!”. Uśmiechnąłem się i podszedłem bliżej
większych ode Mnie 5 lub 6 razy drzwi pałacu. Kiedy stanąłem dostatecznie
blisko, szklane wrota same się przede mną otworzyły. Przekroczyłem próg i
ujrzałem gigantyczne, pięknie przystrojone pomieszczenie. Na środku stały
prowadzące wysoko w górę kryształowe schody. Zobaczyłem ogromną ilość
spacerujących i wesoło rozmawiających duchów. Miejsce biło pozytywną energią,
pomimo tego, że osoby znajdujące się tutaj już nie żyły.
Nagle
zobaczyłem w oddali staruszkę, uderzająco podobną do mojej zmarłej babi, Cindy.
Podszedłem bliżej.
- Babciu…? –
spytałem cicho. Kobieta odwróciła się do Mnie, a moja twarz rozpromieniła się
jeszcze bardziej.
- Harry,
kochanie! Co ty tu robisz, wnusiu? – zapytała całując mnie lekko w czoło, gdy
się nachyliłem.
- Wiesz,
miałem dość życia i… Zakończyłem je – odpowiedziałem spięty. Babcia kiwnęła głową
ze zrozumieniem.
- Jest tu
wiele takich przypadków. A Ty masz wielkie szczęście. Nie każdy po śmierci
zasługuje na przybycie do Szklanego Zamku. – powiedziała, a Ja zamarłem.
- Nie
każdy…? – zapytałem przerażony, a babcia pokiwała głową twierdząco. Czyli, że…
Louis’a mogło tutaj nie być?
- Dobrze, a
więc spotkamy się później, babciu. Musze koniecznie kogoś poszukać. –
pożegnałem się ze staruszką i pobiegłem przed siebie rozglądając się wokół.
Nagle podeszła do mnie wysoka, niebieskooka dziewczyna o długich blond włosach
związanych w kucyk i ubrana w białą, zwiewna sukienkę.
- Witaj.
Jestem Abigail. Jesteś nowy, prawda? – spytała. Kiwnąłem głową. - Oh, dobrze
trafiłam! Proszę, Harry, to klucz do Twojego mieszkania. Numer to 20669. –
podała mi kluczyk i uśmiechnęła się, co odwzajemniłem. Już miała odchodzić, gdy
ją zatrzymałem.
- Poczekaj,
Abigail! Czy jest tu gdzieś może Louis Tomlinson? – zapytałem. Dziewczyna
wyciągnęła z kieszonki sukienki coś w rodzaju IPhone’a, a ja uniosłem brwi
zaskoczony. Nowoczesna technologia dotarła nawet tutaj?
W napięciu
czekałem na odpowiedź, gdy blondynka wystukiwała cos na urządzeniu.
- Tak, jest.
– powiedziała, a ja chciałem skakac z radości – Pokój numer… Poczekaj, jesteś
kimś z rodziny? – zawahała się dziewczyna. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Tak jakby…
Byłem Jego chłopakiem – odpowiedziałem, a Abigail uśmiechnęła się lekko.
- Pokój
numer 19966, dwunaste piętro. – powiedziała odchodząc, a ja pobiegłem w stronę
zaszklonej windy stojącej w rogu.
.***
Po pustym
korytarzu rozniosło się moje nerwowe pukanie do drzwi pokoju numer 19966. Kiedy
usłyszałem kroki i ten piękny głos wołający ,,Już idę!”, serce podeszło mi do
gardła. Kluczyk przekręcił się, a sekundę później jak wryty stał przede mną
najpiękniejszy mężczyzna, jakiego kiedykolwiek widziałem. Miał potargane,
brązowe włosy, a błękitne niczym niebo tęczówki przysłonięte opadającymi mu na
nos czarnymi okularami. Usta miał rozchylone w zdziwieniu i zaskoczeniu.
- Hazz… -
wyszeptał – Jak to… - chciał o coś zapytać, ale uniemożliwiłem mu to miażdżąc
Jego malinowe wargi w namiętnym, długo oczekiwanym pocałunku.
-Cii, Lou…
Teraz będziemy razem, już na zawsze… - powiedziałem cicho, patrząc mu z
miłością w oczy. Louis zacisnął usta, po czym wypuścił powietrze ze świstem
uśmiechając się pięknie.
- Tak bardzo
Cię kocham, Harreh. – wyszeptał, a ja w odpowiedzi przyciągnąłem Jego drobną
posturę do siebie, aby ponownie ucałować Jego wykrzywione w radosnym, pełnym
uczuć uśmiechu usta…
Follow me on twitter: @ship_bullshit69
Ask me: http://ask.fm/LarryMaSWAG
Stylinson'owa .
Może nie gustuje w fantastyce, ale to jest świetne! :)
OdpowiedzUsuńSzczególnie ta końcówka mi się podoba, ale reszta wcale nie gorsza, brawo! ;)
WOW... *.* zatkało mnie, oczywiście pozytywnie ;) cudowne to jest <3 masz ogromny talent !
OdpowiedzUsuńmatkoo, to jest świetne <3
OdpowiedzUsuńPłacze :' jakie to jest słodkie! Masz świetnego bloga!!
OdpowiedzUsuńZerżnęłaś to od prawowitej autorki, zmieniając kilka faktów.
OdpowiedzUsuńMasz link do oryginału? ?
UsuńTu autorka, co prawda bloga od dawna nie prowadzę i spoznilam, ale chcę sprostować. Nigdy nie czytałam podobnego shota. Pomysl wpadl mi do glowy przy piosence Linkin Park.
UsuńRżniecie nie jest w moim stylu, pozdrawiam ;))
Siedziałam z BFF i co chwilę mnie przytulała,bo prawie płakałam...Piękne.
OdpowiedzUsuń