czwartek, 16 maja 2013

Castle Of Glass

Ten one-shot większości może się nie spodobać.
Jest w nim wiele błędów, moim zdaniem trochę niezrozumiale i za szybko toczy się akcja, ale mimo to go dodaję.
Miłego czytania :)
____________________________________________________________________________


,,Mam już tego serdecznie dosyć…  Nie mam siły, aby ciągnąć to dalej… Moje życie straciło swój sens i chcę je zakończyć…”
Drżącymi dłońmi zapisałem tekst na małej karteczce i zostawiłem ją na stole. Po raz ostatni omiotłem wzrokiem mieszkanie moje i Louis’a, w którym obecnie zostałem tylko ja. Ale już niedługo się to zmieni, a apartament zostanie pusty. Natomiast ja będę z Tobą, Lou… Już na zawsze…
Sięgnąłem do barku po butelkę wódki. Następnie skierowałem się do kuchni i z apteczki leżącej w szufladzie wyciągnąłem opakowanie tabletek nasennych. Poszedłem do łazienki. Nie zamknąłem drzwi na klucz, bo po co? I tak nikt nie będzie mnie szukał. Nikt mnie nie powstrzyma. Stanąłem przed lustrem i zaświeciłem małą lampkę która nad nim wisiała. Światło poraziło moje oczy i oświetliło twarz. Wyglądałem tragicznie. Splątane, rozczochrane loki opadały Mi na czerwone i spuchnięte od ciągłego płaczu oczy. Byłem blady jak ściana, a na policzkach ani śladu różowych rumieńców, które Louis tak kochał. Usta miałem spierzchnięte i spękane,. Wyglądałem jak wrak człowieka. Zawsze byłem szczupły, ale teraz kości wprost przebijały się przez szarą, splamioną łzami koszulkę. Wysypałem na dłoń kilka tabletek. Wpatrywałem się w nie przez łzy kilka chwil. Chciałem to zrobić. Chciałem umrzeć. Chciałem być z Louis’em!
Wziąłem białe kulki do ust i popiłem ohydną, gorzką wódką. Z szufladki pod umywalką wyjąłem żyletkę i usiadłem w kącie łazienki nadal zalewając się łzami. Po raz ostatni zacząłem przypominac sobie, co spowodowało mój obecny stan…
*Retrospekcja*
-Pod Moim dachem nie ma miejsca na takie cioty jak Ty! – krzyczał ojczym plując Mi w twarz. – Nie będę trzymał w domu pedała!
Spojrzałem na Jego czerwoną od złości twarz. Łzy cisnęły Mi się do oczu, ale nie pozwoliłem im wypłynąć. Musiałem pokazać, że jestem twardy. Ale kiedy napotkałem jego spojrzenie, przepełnione nienawiścią, mimowolnie po Mojej twarzy spłynęło kilka słonych kropli.
-jesteś słaby, jak zawsze… - syknął ojczym przez zęby.
-Na tyle silny, aby przyznać się do odmienności. – odpowiedziałem.
-W tym domu nie ma miejsca dla odmieńców takich jak Ty! – krzyknęła mama, a Moje serce rozpadło się na milion drobnych kawałków. Myślałem, że Ona wstawi się za Mną, a jednak… Myliłem się.
Rzuciła Mi pod nogi duży, niebieski plecak.
-Za pół godziny ma Cie tu nie być – dopowiedział ojczym. Byłem w szoku.  Wyrzucili Mnie z domu tylko dlatego, że byłem innej orientacji. Pomimo to zacisnąłem zęby i poszedłem się spakować.  Tak jak powiedzieli, po trzydziestu minutach już Mnie nie było.
****
Błąkałem się po ulicach Londynu. Prawda była taka, ze nie miałem pojęcia gdzie pójść. Wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do jedynej osoby, która mogłaby mi pomóc.
-Louis? To ja, Harry. Potrzebuję Twojej pomocy…
*Koniec retrospekcji*
Ta… Wtedy zaczęło się układać. Zamieszkałem u Louis’a, a On zaakceptował Mnie jako jedyny. Przecież sam był gejem. Zerwałem kontakty z mamą i ojczymem. Jedynie czasami rozmawiałem z siostrą, która przebywała w Nowym Jorku u swojego chłopaka. Wszystko stopniowo zaczęło się układać. Ja i Louis…  Zaczynaliśmy czuć do siebie cos więcej… Zaczęło się na niewinnym pocałunku, a skończyło na wspólnie spędzonej nocy. Zaczęliśmy ze sobą chodzić po kilku tygodniach. Zakochałem się w Nim z wzajemnością. Wszystko było cudownie, aż do tego strasznego wypadku, który wszystko zmienił…
*Kolejna retrospekcja*
-Hazz, zobacz! – krzyknął Lou wskazując na stado gołębi – Keviny!
Roześmiałem się głośno. Kochałem tą Jego dziecinność. Szliśmy przez miasto trzymając się za ręce. Ignorowaliśmy zdegustowane spojrzenia innych przechodniów. Ja kochałem Louis’a, On kochał Mnie. Tylko to się liczyło.
- Widzę, kochanie. – cmoknąłem go w usta – Chodź, kupimy sobie jakieś lody albo koktajl – powiedziałem wskazując na kafejkę, od której dzieliła Nas ruchliwa ulica.
- Dobrze, chodźmy! – powiedział wesoło Lou. Weszliśmy na drogę, która wydawała się być, jak na razie, pusta. Louis hopsał wesoło kilka kroków przede mną. Wtedy zza zakrętu wyjechało rozpędzone BMW…
- Uważaj! – krzyknąłem. Jednak na nic się to nie zdało. Auto wjechało w Niego z zawrotną prędkością. – Louis!
Podbiegłem do Niego, a kierowca wyszedł z auta i zaczął się tłumaczyć.
- Niech pan zadzwoni po pogotowie! – krzyknąłem – Lou, kochanie, popatrz na Mnie! Nic Ci nie jest? Louis, kotku, nie rób Mi tego, proszę! – mówiłem przez łzy. Trzymałem Go mocno w objęciach, a krew płynąca z Jego głowy brudziła mi rękę.
- Kocham Cię, Harry… Najbardziej na świecie… Nie zapomnij o tym… - wyszeptał ostatkami sił.
- Proszę, nie… - szepnąłem i złożyłem ostatni pocałunek na Jego ustach.
Nie przeżył. Umarł w Moich ramionach.
*Koniec retrospekcji*
Po Moich policzkach spłynęły kolejne potoki łez. Bez opamiętania zacząłem połykać kolejne tabletki. Kiedy się skończyły, ująłem w dłoń żyletkę. Płacząc, kreśliłem na nadgarstku kolejne litery. Krwawy napis ,,Louis” zdobił miejsce pod wewnętrzną stroną Mojej dłoni. Łzy zaczęły mieszać się z krwią, a Mi zrobiło się jeszcze bardziej słabo. Powieki same zaczęły opadać.
-Kocham Cię, Louis… Już niedługo się spotkamy… - wyszeptałem ostatkami sił i zasnąłem, odchodząc z tego okropnego, bezlitosnego świata…
.***
Obudził Mnie delikatne podmuch wiatru. Uniosłem powieki i spostrzegłem zdziwiony, że znajduje się w jakimś lesie, w którym nigdy wcześniej nie byłem, a wygodne ,,łóżko”, na którym spałem, okazało się być puszystym, zielonym mchem. Podniosłem się powoli do pozycji siedzącej. Wtedy wspomnienia uderzyły we mnie niczym grom z jasnego nieba. Co tu robiłem, skoro byłem martwy?! Przecież podciąłem sobie żyły, a na dodatek przedawkowałem tabletki i umarłem.
Zacząłem rozglądać się wokół.
Byłem otoczony wysokimi drzewami, krzewami i ogólnie zielenią. Promienie słoneczne przebijały się przez korony drzew, oświetlając poszczególne miejsca. Spojrzałem na swoje ręce.
Były blade, prawie białe, a na nadgarstku nadal widniało dzieło mojego autorstwa. Tyle że teraz nie sączyła się z niego krew.
Następnie moją uwagę przykuły rzeczy, w które byłem ubrany. Białe rurki i nieskazitelna, tego samego koloru koszulka. Nie przypominałem sobie, żebym posiadał takie ciuchy.
Wtedy dopiero do Mnie dotarło. Byłem już w TYM LEPSZYM świecie. Ale dlaczego sam? I gdzie jest Louis?
Wstałem, aby się rozejrzeć. Spacerowałem w kółko, aż znalazłem napis na korze jednego z drzew.
Widniało tam kilka wyrytych liter, układających się w słowa ,,Szklany Zamek”. Pod tym zwrotem można było zobaczyć strzałkę, która zwrócona była w lewą stronę. Odruchowo wsadziłem ręce do kieszeni i zacząłem iść we wskazanym kierunku. Trzymając dłoń w prawej kieszonce spodnim, natknąłem się na zwiniętą niechlujnie karteczkę. Wyciągnąłem ją i rozwinąłem, będąc ciekawym, co może być na niej napisane.
-Drogi Harry, Szklany Zamek czeka na Ciebie z niecierpliwością. Podążaj za głosem serca, a na pewno go odnajdziesz… - odczytałem głośno tekst i wpatrywałem się w Niego przez dłuższą chwilę. Przypomniałem sobie opowieści mojej zmarłej babci, która opowiadała Mi i Gemmie opowieści o Szklanym Zamku który czeka na dobrych ludzi po śmierci. Wtedy wydawało mi się to głupie, ale teraz wierzyłem w to całym sercem. Skoro ten cały ,,Szklany Zamek” na Mnie czeka, to jest tam też Louis. I On też na mnie czeka…

.***

Anne zapukała do drzwi mieszkania jej syna i jego zmarłego przyjaciela. Po dwóch miesiącach chciała chociaż dowiedzieć się, czy wszystko w porządku z Harry’m. Znała także Louis’a Tomlinson’a bardzo dobrze. Jego mama jest jej najlepszą przyjaciółką. A przynajmniej kiedyś była…
Zapukała do drzwi, a kiedy dłuższy czas nikt nie otwierał, zaczęła nerwowo tupać stopą o podłoże.
- Harreh, jesteś tam? – spytała nadal pukając w drzwi. Brak jakiejkolwiek reakcji. Zdenerwowana pociągnęła za klamkę. Otwarte. Weszła do mieszkania cicho. –Harry? Hazza? Synku, gdzie jesteś? – wołała przeszukując pokoje. Wszędzie pusto. Skierowała się w stronę łazienki. Otworzyła drzwi i zamarła. W kącie leżał Harry.  Martwy. Obok niego leżała półpełna butelka wódki, puste opakowanie po tabletkach nasennych i żyletka. Z jego lewego nadgarstka wypłynęła szkarłatna krew, a której obecnie leżała ręka.
- Synku, Boże!  - Anne podbiegła do niego i zaczęła głaskać włosy  - Harry, proszę! Obudź się! – szeptała drżącą dłonią wystukując na klawiaturze telefonu numer na pogotowie. Ale żaden lekarz już by nie pomógł.
Harry Styles nie żył już przeszło 3 dni.

.***

Szedłem przez ten las już bardzo długo i nie widziałem nic nowego. Byłem już trochę zmęczony, ale coś kazało mi iść nieprzerwanie naprzód i nie zatrzymywać się.  Nie miałem pojęcia skąd, ale moje nogi same wiedziały gdzie iść. Jakby miały jakiegoś GPS-a czy coś w tym stylu. Nagle w oddali zobaczyłem coś, co przypominało… tunel? Uniosłem brwi zaskoczony. Ten mały, upierdliwy głosik kazał mi kierować się w jego stronę. Tak też zrobiłem. Jednak po 15 minutach zmęczenie wzięło górę. Usiadłem na miękkim mchu i opierając się o pień drzewa, zamknąłem oczy…

.***

- Johannah, proszę, porozmawiaj ze Mną! – krzyczała Anne uparcie pukając w drewniane drzwi i zalewając się łzami. Odkąd pani Tomlinson dowiedziała się, jak postąpiła jej BYŁA przyjaciółka w stosunku do syna, przestała z Nią rozmawiać. A odkąd jej jedyny syn umarł, całkowicie zamknęła się w sobie.
- Mama nie chce z panią rozmawiać. – Anne usłyszała zza drzwi głos Charlotte.
- Lottie, słonko, proszę, wpuść mnie, to ważne! – błagał mama Harry’ego. Odpowiedziała jej cisza, ale po kilku chwilach Lott otworzyła cicho.
- Mama jest w pokoju na górze, wątpię aby… - jednak Anne nie dała dziewczynie dokończyć i poszła na piętro. Zapukała do drzwi i weszła prawie bezgłośnie.
- Jay… - wyszeptała patrząc na załamaną kobietę…
- Co Ty tu robisz?! Wyjdź! – uniosła się Johannah patrząc na Anne z odrazą w oczach.
- Wiem, że nie chcesz ze Mną rozmawiać, ale przyszłam tylko powiedzieć, ze… Że Harry nie żyje. – mówiła pani Cox, zanosząc się płaczem. – Znalazłam go martwego we wspólnym mieszkanie Jego i Lou dwa dni temu. Podciął sobie żyły żyletką i zażył środki nasenne. Chciałam zaprosić Cię na pogrzeb… - powiedziała wciąż patrząc na zdruzgotaną Johannah.
- Ale… Jak to? – wyszeptała Jay przykładając dłoń do ust. Jej oczy wypełniły się łzami.
- Miał na nadgarstku wycięte imię ,,Louis’… Myślę, że nasi synowie byli ze sobą i kiedy Lou odszedł… - Anne zacisnęła powieki. – To wszystko moja wina… - wyszeptała rozpłatując się jeszcze bardziej .
Pani Tomlinson podeszła do załamanej matki Harry’ego i przytuliła ją do siebie.
- I Louis’owi i Harry’emu jest teraz lepiej… - szepnęła we włosy Anne i również zaniosła się szlochem…

.***

Nie wiem kiedy się obudziłem, ale najprawdopodobniej spałem dosyć długo. Z naładowaną baterią ruszyłem dalej. Szedłem w stronę tajemniczego tunelu, który był coraz bliżej. Po jakichś 5 minutach byłem na miejscu. Omiotłem spojrzeniem długi, ciemny korytarz z małym światełkiem w oddali. Niepewnie wszedłem tam i kierowany upierdliwym głosem serca, szedłem coraz dalej i dalej. Tunel zdawał się nie mieć końca, ale nadal zmierzałem do tego światła daleko przede mną. Wsadziłem ręce do kieszeni białych rurek i pomyślałem o tym, że Louis gdzieś tam jest i czeka na mnie… Mimowolnie uśmiechnąłem się. Przypomniałem sobie nasz pierwszy pocałunek…
*Retrospekcja*
-Sto lat, LouLou! – krzyknąłem wchodząc do sypialni, w której BooBear smacznie spał.
- Louis, pobudka! Dzisiaj Twoje urodziny! I wigilia, trzeba wszystko przygotować! – mówiłem podniesionym, wesołym głosem. Tomlinson odpowiedział mi zaspanym i stłumionym przez poduszkę jękiem.
- Hmm… Widzę, że nie mam wyjścia i sam muszę Cię rozbudzić! – zachichotałem i wlazłem mu na łóżko, usadawiając się nie Jego biodrach okrytych kołdrą. Nachyliłem się nad Nim chcąc obdarować policzek Louis’a przyjacielskim buziakiem na dzień dobry. Zawsze tak robiliśmy i nie widzieliśmy w tym nic nieodpowiedniego. Jednak Lou wybrał zły moment na odwrócenie twarzy w moją stronę, wskutek czego Moje usta nakryły Jego własne. Szybko oderwałem się od zszokowanego chłopaka.
- Ja… Przepraszam, nie chciałem… - już miałem się tłumaczyć, ale BooBear przerwał mi.
- Hazz? Pewnie zabrzmię głupio i weźmiesz mnie za debila, ale proszę… Mógłbyś zrobić to jeszcze raz?…
*Koniec retrospekcji*
Teraz kroczyłem przez ciemny tunel z wielkim bananem na twarzy. To było jedno z najlepszych i najprzyjemniejszych naszych wspomnień. Pamiętam, że później całowaliśmy się jak opętani, godzinę później byliśmy już parą, a wieczorem zrobiliśmy TO w moim łóżku.
*Kolejna retrospekcja*
Nawet nie wiem kiedy, ale doszedłem do końca tunelu. Oślepiło Mnie rażące słońce, więc zakryłem oczy dłońmi. Kiedy je otworzyłem, zobaczyłem ze jestem na zielonej, porośniętej przeróżnymi kwiatami polanie. Zacząłem rozglądać się wokół i jedyne, co Mnie zaciekawiło, to dosyć wysoka górka, jakieś 20 metrów przede mną. Wydawało mi się, że widzę za Nią jakby czubek… Wieży?!
Wtedy w mojej głowie odezwał się ten głos, który kazał mi wyjść na górę i sprawdzić, co się za Nią znajduje. Puściłem się więc pędem, wywracając się po drodze wiele razy na miękkie podłoże i mając z tego niezłą radochę. Kilka chwil później stałem na pagórku i ze łzami w oczach obserwowałem się malujący w oddali SZKLANY ZAMEK.
-On naprawdę istnieje… - wyszeptałem sam do siebie, zanim w biegu rzuciłem się do odległego o jakieś 600 metrów celu mojej ostatniej podróży…

.***

Anne i Johannah przez łzy obserwowały, jak trumna z ciałem Harry’ego zostaje zakopana w ziemi. Obydwie zanosiły się płaczem i mamrotały pod nosem niezrozumiałe słowa.
- Żegnaj, synku… - szepnęła Anne obserwując, jak dół z trumną zostaje zasypany. Jay przytuliła do siebie zdruzgotaną kobietę. Dobrze wiedziała, co teraz odczuwa.

.***

Jak szaleniec wbiegłem w stronę ogromnej budowli, potykając się o własne nogi. Zauważyłem, że przede mną kilka innych osób, a właściwie duchów, również zmierza w stronę pałacu. W końcu, po dzikim i długim biegu, stanąłem przed bramą pięknego, okazałego, ogromnego i połyskującego w świetle słońca szklanego zamku. Po moich trupiobladych policzkach spłynęło kilka łez szczęścia. Coś zaszeleściło w mojej kieszeni. Wyciągnąłem zwiniętą kartkę, na której obecnie widniał napis: ,,Witaj w domu, Harry!”. Uśmiechnąłem się i podszedłem bliżej większych ode Mnie 5 lub 6 razy drzwi pałacu. Kiedy stanąłem dostatecznie blisko, szklane wrota same się przede mną otworzyły. Przekroczyłem próg i ujrzałem gigantyczne, pięknie przystrojone pomieszczenie. Na środku stały prowadzące wysoko w górę kryształowe schody. Zobaczyłem ogromną ilość spacerujących i wesoło rozmawiających duchów. Miejsce biło pozytywną energią, pomimo tego, że osoby znajdujące się tutaj już nie żyły.
Nagle zobaczyłem w oddali staruszkę, uderzająco podobną do mojej zmarłej babi, Cindy. Podszedłem bliżej.
- Babciu…? – spytałem cicho. Kobieta odwróciła się do Mnie, a moja twarz rozpromieniła się jeszcze bardziej.
- Harry, kochanie! Co ty tu robisz, wnusiu? – zapytała całując mnie lekko w czoło, gdy się nachyliłem.
- Wiesz, miałem dość życia i… Zakończyłem je – odpowiedziałem spięty. Babcia kiwnęła głową ze zrozumieniem.
- Jest tu wiele takich przypadków. A Ty masz wielkie szczęście. Nie każdy po śmierci zasługuje na przybycie do Szklanego Zamku. – powiedziała, a Ja zamarłem.
- Nie każdy…? – zapytałem przerażony, a babcia pokiwała głową twierdząco. Czyli, że… Louis’a mogło tutaj nie być?
- Dobrze, a więc spotkamy się później, babciu. Musze koniecznie kogoś poszukać. – pożegnałem się ze staruszką i pobiegłem przed siebie rozglądając się wokół. Nagle podeszła do mnie wysoka, niebieskooka dziewczyna o długich blond włosach związanych w kucyk i ubrana w białą, zwiewna sukienkę.
- Witaj. Jestem Abigail. Jesteś nowy, prawda? – spytała. Kiwnąłem głową. - Oh, dobrze trafiłam! Proszę, Harry, to klucz do Twojego mieszkania. Numer to 20669. – podała mi kluczyk i uśmiechnęła się, co odwzajemniłem. Już miała odchodzić, gdy ją zatrzymałem.
- Poczekaj, Abigail! Czy jest tu gdzieś może Louis Tomlinson? – zapytałem. Dziewczyna wyciągnęła z kieszonki sukienki coś w rodzaju IPhone’a, a ja uniosłem brwi zaskoczony. Nowoczesna technologia dotarła nawet tutaj?
W napięciu czekałem na odpowiedź, gdy blondynka wystukiwała cos na urządzeniu.
- Tak, jest. – powiedziała, a ja chciałem skakac z radości – Pokój numer… Poczekaj, jesteś kimś z rodziny? – zawahała się dziewczyna. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Tak jakby… Byłem Jego chłopakiem – odpowiedziałem, a Abigail uśmiechnęła się lekko.
- Pokój numer 19966, dwunaste piętro. – powiedziała odchodząc, a ja pobiegłem w stronę zaszklonej windy stojącej w rogu.

.***

Po pustym korytarzu rozniosło się moje nerwowe pukanie do drzwi pokoju numer 19966. Kiedy usłyszałem kroki i ten piękny głos wołający ,,Już idę!”, serce podeszło mi do gardła. Kluczyk przekręcił się, a sekundę później jak wryty stał przede mną najpiękniejszy mężczyzna, jakiego kiedykolwiek widziałem. Miał potargane, brązowe włosy, a błękitne niczym niebo tęczówki przysłonięte opadającymi mu na nos czarnymi okularami. Usta miał rozchylone w zdziwieniu i zaskoczeniu.
- Hazz… - wyszeptał – Jak to… - chciał o coś zapytać, ale uniemożliwiłem mu to miażdżąc Jego malinowe wargi w namiętnym, długo oczekiwanym pocałunku.
-Cii, Lou… Teraz będziemy razem, już na zawsze… - powiedziałem cicho, patrząc mu z miłością w oczy. Louis zacisnął usta, po czym wypuścił powietrze ze świstem uśmiechając się pięknie.
- Tak bardzo Cię kocham, Harreh. – wyszeptał, a ja w odpowiedzi przyciągnąłem Jego drobną posturę do siebie, aby ponownie ucałować Jego wykrzywione w radosnym, pełnym uczuć uśmiechu usta… 



Follow me on twitter: @ship_bullshit69


Stylinson'owa .

8 komentarzy:

  1. Może nie gustuje w fantastyce, ale to jest świetne! :)
    Szczególnie ta końcówka mi się podoba, ale reszta wcale nie gorsza, brawo! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. WOW... *.* zatkało mnie, oczywiście pozytywnie ;) cudowne to jest <3 masz ogromny talent !

    OdpowiedzUsuń
  3. matkoo, to jest świetne <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Płacze :' jakie to jest słodkie! Masz świetnego bloga!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Zerżnęłaś to od prawowitej autorki, zmieniając kilka faktów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz link do oryginału? ?

      Usuń
    2. Tu autorka, co prawda bloga od dawna nie prowadzę i spoznilam, ale chcę sprostować. Nigdy nie czytałam podobnego shota. Pomysl wpadl mi do glowy przy piosence Linkin Park.
      Rżniecie nie jest w moim stylu, pozdrawiam ;))

      Usuń
  6. Siedziałam z BFF i co chwilę mnie przytulała,bo prawie płakałam...Piękne.

    OdpowiedzUsuń